Ostatnie 10 dni spędziłam na pięknej przygodzie. Dostałam propozycję współprowadzenia warsztatów z negocjacji, komunikacji i planowania projektów. Nie byłoby w tym nic niezwykłego gdyby nie fakt, że szkolenia odbywały się na Morzu Śródziemnym, na żaglowcu.
Oczywiście gdy tylko usłyszałam propozycję natychmiast się zgodziłam. Dopiero po paru dniach dotarło do mnie kilka istotnych faktów:
Boję się wody
Nie umiem pływać
Nie byłam nigdy na żaglowcu, więc możliwe, że przez 10 dni będę wisieć za burtą
Dwa dni przed podróżą spędziłam więc czytając raporty o katastrofach morskich oraz porady na temat choroby morskiej, po czym z torbą pełną imbiru ruszyłam na rejs. Bałam się koszmarnie, ale absolutnie nie żałuję tej decyzji. Poznałam niezwykłych ludzi, przełamałam swoje lęki i dowiedziałam się o sobie czegoś nowego. Czego?
BĄDŹ UWAŻNY
Kilka mil od brzegu jeszcze łapiesz zasięg, ale im dalej w głąb morza tym internet jest gorszy aż w końcu nieubłaganie zanika. I wtedy pojawia się magiczny czas i przestrzeń na ludzi. A tych na statku jest ile dusza zapragnie. Zaczynasz uważnie ich słuchać, widzieć jacy są, czego mogą potrzebować. Przestajesz tylko słyszeć słowa a zaczynasz w pewien sposób chłonąć drugiego człowieka. Ludzie, którzy mnie otaczali przez te 10 dni byli absolutnie niezwykli, cudownie było patrzeć jak sobie pomagają, jak zawiązują się nowe przyjaźnie a stare umacniają. Ten natłok ludzi, który początkowo wydawał się tłumem, błyskawicznie stał się zgromadzeniem osób z niezwykłymi historiami, życiami, pomysłami. Wystarczyło być.
POMAGAJ – TO POMAGA
Kiedy wypłynęliśmy z pierwszego portu większość ludzi przylgnęła do burt. Ja od trzech dni byłam koszmarnie zestresowana tym, że i ja do nich dołączę. Z każdą kolejną falą mój stres się zwiększał a w głowie pojawiała się myśl, że to na pewno już, że zaraz i ja porozmawiam z Neptunem, jak to pięknie nazywała załoga. Jednak moje ciało jakoś dawało radę, było mi niedobrze, ale nie było dramatu. Rozejrzałam się po pokładzie i pomyślałam, że może mogę pomóc komuś, kto boi się lub cierpi bardziej niż ja. I tak się stało. Dzięki temu, że swoją uwagę odsunęłam od siebie a skupiłam się na innych, na ich potrzebach, na tym żeby kogoś wesprzeć, uspokoić, sama odzyskałam spokój. A dodatkowo wszystkie te początkowo straszne rzeczy, przestały być takie straszne kiedy przeżywało się je wspólnie.
ODDECH ODDECH I JESZCZE RAZ ODDECH
Nie sposób policzyć ile razy opowiadałam ludziom o tym jak istotny jest oddech, jak należy go normować, uspokajać, wyrównywać, zwłaszcza w stresie. Podczas rejsu po raz pierwszy tak silnie poczułam to na własnej skórze. Mogłabym spokojnie nazwać ten akapit tabliodowym tytułem „Pokonała chorobę morską oddechem”. I, o dziwo, byłaby to prawda. Otóż, kilkakrotnie, podczas najtrudniejszych momentów, intensywnych fal i wariującego błędnika kładłam się na łóżku, rozluźniałam mięśnie i oddychałam. Przy wznoszeniu wdech, przy opadaniu – wydech. To było dla mnie absolutnie niezwykłe odkrycie: dosłownie dwa, trzy wdechy potrafiły mnie wyprowadzić z momentów… co najmniej krytycznych.
SŁUCHAJ SIEBIE
Myślę, że to był dla mnie największa nauka. Słuchanie i pomaganie innym wychodzi mi chyba lepiej i naturalniej niż słuchanie samej siebie. Morze szybko mnie nauczyło, że jeśli Twoje ciało mówi „Lepiej nie wstawaj” należy go posłuchać i zadbać o siebie. Jeden z dni przeleżałam w kajucie. Poza wyjściem na kilka godzin zajęć, leżałam cały dzień. To był najtrudniejszy dzień dla mojego brzucha i ewidentnie tego potrzebowałam. Niestety, cały dzień przeleżały ze mną również wyrzuty sumienia, że nie ma mnie z innymi i myśli że „Mi głupio, że leżę cały dzień”, że „Powinnam iść na obiad i porozmawiać z ludźmi”. A ciało odmawiało posłuszeństwa i twardo trzymało mnie w łóżku. To wtedy zdałam sobie sprawę jak często na co dzień wybieram rzeczy, które powinnam, podejmuję działania dla kogoś a nie dla siebie, chowam swoje potrzeby do kieszeni dla innych. Ten rejs nauczył mnie, że sobie samemu, przede wszystkim swoim potrzebom, należy poświęcić równie dużo czasu i szacunku jak cudzym.
Pisząc ten post pomyślałam, że ludzie, którzy byli ze mną na tym rejsie mogą pomyśleć, że moje wnioski są banalne i „płaskie”. Równocześnie myślę, że pomimo, a może nawet dzięki, tej prostocie łatwo będzie takie obserwacje zabrać ze sobą w codzienność. Ale to co zdecydowanie jest dla mnie największym odkryciem to fakt, że po raz kolejny podjęłam działania mimo mojego lęku i obaw. I po raz kolejny okazało się, że lęk trwał jedynie tak długo jak trwało myślenie – kiedy zaczęłam działać zmniejszał się i zmniejszał aż zniknął w ferworze przygód, spotkań i rozmów.
Musisz się zalogować aby dodać komentarz.