Często słyszy się, że dopiero w kryzysowych momentach mamy szansę poznać kogoś na prawdę, że dopiero w dużych emocjach ludzie pokazują swoje prawdziwe oblicze. A podróże nierzadko takie trudne i kryzysowe momenty za sobą niosą. Co zatem zrobić żeby ze wspólnego wyjazdu nie wrócić osobno?
Nie zmuszaj
To banał, ale jednak jako podróżnik sama jakiś czas temu stanęłam przed wyzwaniem pod tytułem: „Ja chcę jechać na koniec świata, a on nie dalej jak do Szczecina”. To było dla mnie trudne. Nie bardzo mogłam zrozumieć jak można nie chcieć wyjechać. Przede wszystkim najpierw moja głowa zaczęła snuć opowieści o tym jak: „Już nigdy w życiu nie wyjadę poza Europę! A na pewno za jakiś czas to już nawet z Polski nie będzie chciał wyjechać!” Już widziałam coroczne wizyty w Ciechocinku… Ale kiedy całe to histeryzowanie mojej głowy odsunęłam na bok rozwiązanie przyszło samo: najpierw sama pojechałam do Nepalu na wolontariat, tak jak chciałam, z plecakiem, do dzieci, na dziko, a potem wspólnie pojechaliśmy na bezpieczne wakacje. Mimo tego, że nie bardzo wyobrażałam sobie nasze dalsze funkcjonowanie wakacyjne w taki sposób, mimo komentarzy koleżanek, że „powinniśmy” jeździć wspólnie i „powinnam” tego wymagać, coś w środku podpowiadało mi żeby nie zmuszać. Rzadko mi się zdarza coś forsować i tak też było teraz – nie zmuszałam, odpuściłam, nie komentowałam. I jakież było moje zdziwienie kiedy za rok usłyszałam „Pojedźmy na Kubę albo do Tajlandii z plecakiem.” W późniejszych rozmowach Michał, mój partner, powiedział, że to właśnie mój spokój, nie zmuszanie, zrozumienie, że ktoś może mieć inny pomysł na wakacje, że może się czegoś obawiać, spowodowały, że po czasie propozycja, wtedy zupełnie przerażająca, stała się całkowicie realna.
Myślę, że to niezwykle ważne żeby zobaczyć co jest dla nas bardziej istotne – czy koniecznie muszę w tym roku zobaczyć najdalsze tajskie wyspy czy może ważniejsze jest spędzenie tego czasu wspólnie, tak żeby każda ze stron czuła, że do niczego się nie zmusza.
Nie bierz na siebie odpowiedzialności
No i pojechaliśmy. Padło na Tajlandię. Uwielbiam planować wyprawy bo czuję, że dzięki temu zaczynam podróżować już na etapie planowania. Tak było też teraz, wzięłam mapy, przewodniki, wybrałam to co mnie ciekawiło, zarezerwowałam hotele… A potem przez pół wyjazdu zmagałam się z poczuciem winy za każdym razem kiedy coś poszło nie tak.
Apogeum osiągnęłam kiedy dotarliśmy do „najpiękniejszej plaży Tajlandii”, gdzie, zachęcona zdjęciami i opiniami, zarezerwowałam kilka nocy. Kiedy dotarliśmy na miejsce rajska plaża okazała się śmieciowiskiem (wyglądało to tym bardziej koszmarnie bo trafiliśmy na odpływ, więc w miejsc wody było błotko), hotel mocno odbiegał od zdjęć a co gorsza okazało się, że z tego miejsca nie ma ucieczki – dopłynęliśmy na nie łódką i tylko tak można było je opuścić ponieważ z dwóch stron otaczała je woda a z drugich dwóch – góry. Nie było nawet szansy na „wypady” w ciągu dnia, które były moim planem B, w razie nieprzyjemnych niespodzianek na miejscu. I tu pękłam, czułam, że to moja wina, że zarezerwowałam tyle noclegów w tym miejscu, że padniemy tu z nudów. Kompletnie odebrało mi to chęci do dalszej podróży. Zupełnie nie wiem czemu bo przecież nie raz zdarzało mi się znaleźć się w bardziej kryzysowych sytuacjach, kiedy podróżowałam sama… Kluczowe było to, że tym razem n i e podróżowałam sama. Czułam się „opiekunem wycieczki” i wymagałam od siebie rzeczy całkowicie nierealnej – przewidzenia jak będzie w miejscu w którym nigdy nie byłam.
Rano byłam jeszcze bardziej załamana. I nagle Michał powiedział „Dobra, spadamy stąd. Bierzemy łódkę i jedziemy gdzie indziej.” I nagle wszystko stało się proste. Przecież ja też bym tak zrobiła, gdybym była sama. Ale całe to myślenie, o kosztach, o tym, że tu już jesteśmy, że ja to wymyśliłam, że miało być inaczej kompletnie a przede wszystkim, że to m o j a w i n a odebrało mi zdrowe myślenie.
Każdemu może zdarzyć się błąd a im bardziej będziemy go przeżywać i brać do siebie tym gorsze wakacje sobie fundujemy.
Podziel obowiązki
Żeby uniknąć dodatkowych frustracji podzielcie obowiązki. Jeśli wiesz, że zdarza Ci się popełniać błędy w odprawie przez internet (tak jak na przykład mnie :)) albo zapomnieć paszportu to spakuj walizki, sprawdź apteczkę a druga osoba niech zajmie się odprawą. Dobrze jest nie brać wszystkich obowiązków na siebie – nie dość, że zmniejsza to szansę popełnienia błędu przez zwykłe przeciążenie to dodatkowo nie prowokuje trudnych sytuacji. Kiedy wyręczasz partnera we wszystkim trudno się dziwić, że będzie z tego korzystał. Trudno też się dziwić, że Ciebie wypełnianie obowiązków za Was dwoje będzie po kilku dniach frustrowało. I usłyszenie „A masz paszporty?!” w połowie drogi na lotnisko spowoduje Twoją eksplozję.
Żeby temu zapobiec podziel obowiązki, ustal kto co będzie robił i zdejmij sobie ten problem z głowy.
Nie kop leżącego
To, dla mnie, chyba najważniejsza zasada. Pamiętać, że jest się teamem i że musimy się wspierać żeby przetrwać, bo każdy z nas na pewno będzie miał kiedyś słabszy dzień.
Z ciężkimi plecakami, o 7 rano, na moje życzenie, wybraliśmy się na autobus jadący do oddalonego o trzy godziny miasta tylko po to żeby na dworcu dowiedzieć się, że autobusu nie ma i że najbliższy będzie o 12.30. No i szybka kalkulacja, będziemy na miejscu o 15.30, świątynie, które chcę zobaczyć są oddalone od tego miasta o ok. 30 min drogi, otwarte tylko do 17 a następnego dnia musimy wracać bo wieczorem mamy wylot w kolejne miejsce. Zostać dwa dni na miejscu, tu gdzie jesteśmy już poprzednie 3 dni i zrezygnować z tego co mi się marzyło czy jechać na złamanie karku… No i się zaczęło, moje myślenie weszło już na takie orbity i trwało tyle, że kiedy podeszliśmy do okienka żeby kupić bilet na 12.30 bo uznaliśmy, że ma to jeszcze jakiś sens okazało się, że ten autobus jest już cały wyprzedany i możemy jechać kolejnym – o 13. Nie wiedziałam co mam zrobić, nie chciałam biednego chłopaka ciągnąć w te i wewte tylko dla jednego wymarzonego przeze mnie miejsca, ale z drugiej strony szkoda mi było tego nie zobaczyć. Zupełnie nie umiałam podjąć decyzji a co gorsza każda decyzja wydawała mi się zła. I nagle usłyszałam „ Dobra, kupujemy bilety na 13, zobaczymy co dalej. I idziemy na kawę żebyś się uśmiechnęła bo jesteśmy na wakacjach”. Nie musiałam podejmować decyzji sama a przede wszystkim słuchać, że to moja wina, że przeze mnie musieliśmy wstawać o 7, że nie kupiliśmy biletu wcześniej. A przecież niejedna osoba tak by właśnie zareagowała. Zrzuciła winę na tę drugą osobę, trochę jej jeszcze dopiekła żeby sobie ulżyć.
Kiedy już zdarzy się jakaś pomyłka, jakieś miejsce nie będzie spełniało oczekiwań albo zdarzy się coś czego nie przewidywaliście dobrze jest przypomnieć sobie, że to nie rujnuje jeszcze całych wakacji, nadal może być świetnie, jeśli tylko dodatkowo do trudnej sytuacji nie dołożycie sobie wzajemnych pretensji i złości. Nie zapominaj, że na wyjeździe jesteście wspólnie a drugą osobę trudne sytuacje też mogą stresować, więc zamiast wylewać swoje żale, że to z jej czy jego winy coś się stało, przyjmij do wiadomości, że to już się stało, że nie da się tego zmienić i że może to nie wpłynąć na dalszy ciąg wyjazdu dzięki Twojej reakcji. Przytul, poszukaj wspólnie rozwiązania, a może nawet podejmij decyzję o koniecznej zmianie planów, jeśli Twój partner nie jest w stanie.
Żyj i daj żyć innym
My wróciliśmy z Tajlandii razem. Mimo trudnych momentów i emocjonalnych przesileń, mimo tego, że ja najczęściej reaguje płaczem a mój partner milczeniem, więc nie jest to najłatwiejsze pole do rozmowy, daliśmy radę. Nie krzyczeliśmy na siebie, czasem padało osławione „Nie mów do mnie teraz”, ale tylko i wyłącznie w obronie tej drugiej osoby – żeby jej się bez sensu nie oberwało. Przed wyjazdem Michał poprosił mnie o to żebym wybrała maksymalnie 5 miejsc, które odwiedzimy, wiedząc, że ja jadąc na 14 dni wybiorę takich miejsc sześćdziesiąt. Onchciał odpocząć, chciał plażę. I była plaża, ale w trzech różnych miejscach. I było 7 miejsc zamiast 5, ale tak połączonych, że nie odczuliśmy podróży jako męczącej. Było milion świątyń, które kocham i milion targowisk, na których on czuł się jak ryba w wodzie. I ja wróciłam z bransoletką, jak z każdego wyjazdu, a on z plecakiem pełnym herbaty. On szukał mojej bransoletki, ja pytałam o jego herbaty. I chyba dlatego było nam tam po prostu dobrze. Każdy mógł żyć tak jak chciał, robić o co chciał, kupić sobie to co chciał. Nie było programu na siłę, nie było „must see”. Dla każdego z nas Tajlandia pozostanie innym wspomnieniem, ale dla obojga na pewno pozytywnym.
Każde z nas doświadczyło jej tak jak chciało.
Musisz się zalogować aby dodać komentarz.