Jodhpur – niebieskie miasto na skraju pustyni

Autumn Wear Collection

Jako dziecko uwielbiałam chorować. A to dlatego, że tata zawsze wypożyczał dla mnie filmy na DVD i całymi dniami leżałam oglądając film za filmem. I kiedyś, kiedy już zasoby znanych tytułów w wypożyczalni się wyczerpały, tata przyniósł mi „The Fall” co w ułańskiej fantazji polskich tłumaczy zostało przetłumaczone jako „Magia uczuć”. Ten film absolutnie mnie oczarował. Był tak niezwykle plastyczny, z tak pięknymi obrazami, ujęciami, kadrami, że natychmiast wszedł na moją top listę kinematograficzną.

Mniej więcej dziesięć lat później jadę do Indii. Pomagam, jeżdżę, oglądam, zwiedzam. Na swojej trasie trafiam do Jodhpuru, na skraju pustyni Thar. I nagle, za każdym zakrętem z mojej pamięci powracają wspomnienia kadrów z „Magii uczuć”. Dopiero po tych latach odkryłam, że film jest zrobiony przez hinduskiego reżysera a to co wtedy zachwyciło mnie na ekranie istnieje na prawdę. Jak nietrudno się domyślać Jodhpur będzie na zawsze niezwykłym miejscem, kawałkiem Indii, który pokochałam zanim go poznałam. Na szczęście prawdziwe miasto, z wysoką poprzeczką postawioną przez film, mnie nie zawiodło.

Jodhpur, często nazywany jest Niebieskim miastem. Nie bez przyczyny – przepełniony jest pomalowanymi na niebiesko, we wszystkich odcieniach, domkami. Każdy dom ma chociaż jedną ścianę w tym kolorze. Dzięki temu klucząc między domkami, wchodząc w ślepe uliczki, mijając się z krowami i krzyczącymi dziećmi, ma się poczucie spokoju. Ten kolor tak niezwykle podkreślany przez palące słońce, uspokaja i koi. Czasem nawet miałam poczucie, że wycisza wszechobecny hałas. Również z tamtejszego sławnego i pięknego fortu, niebieskie miasto zapiera dech w piersiach.

Jednym z kadrów „The Fall”, które utkwiły w mojej pamięci było ujęcie ze studni. Indie pełne są tego typu studni, często używanych nadal, może już nie do pozyskiwania wody, ale do kąpieli. Oczywiście są takie, które są ogrodzone barierkami i otoczone turystami, wpisane na listę UNESCO, ale mnie udało się trafić do dwóch absolutnie autentycznych. Pierwsza z nich okupowana była przez skaczących na główkę chłopaków. W skwarze indyjskiego dnia, pluskali się w lodowatej wodzie studni, wykorzystując stopnie jako drabinkę i platformę do skoków. W drugiej sama zajęłam ich miejsce. Pewnego dnia, trafiłam na nią z moim współtowarzyszem, tak po prostu, gdzieś za rogiem. Czekała – pusta, leniwie sprzątana przez jakiegoś mężczyznę. Nieśmiało zeszliśmy w dół po stopniach obserwując jego reakcję i sprawdzając czy nam wolno. Nawet na nas nie spojrzał. Powoli zanurzyłam się w orzeźwiającej wodzie, tak czystej, że z czasem zauważyłam pływające w studni rybki. To było niezwykłe doświadczenie – poczułam się tak jakbym właśnie weszła do świata z mojej bajki, z mojego filmu z dzieciństwa. Przestał być tylko obrazem, zaczął być moją rzeczywistością.

cropped-img_56521.jpg

Ostanie doświadczenie, które na zawsze ukorzeniło Jodhpur w moim sercu było jak kolejny krok w dół studni. Jodhpur był moim ostatnim przystankiem – stamtąd wracałam do domu. Bardzo chciałam wrócić z pięknymi malowidłami z henny (mandi), które wszystkie kobiety noszą na rękach. Nie było to jednak łatwe, nigdzie nie mogłam znaleźć punktów gdzie artyści tworzyli takie malowidła. Szukaliśmy, chodziliśmy po targach, po jak najbardziej turystycznych miejscach – nic. Pewnego dnia, w przeddzień wyjazdu, na targu, podczas rozmowy z jednym z handlarzy powiedziałam, że szukam kogoś kto zrobi mi hennę na co on ochoczo odpowiedział, że jego kuzynka może to zrobić. Po kilku minutach i kilku jego telefonach, przybiegły po nas dzieciaki z okolicznych zakamarków. On wytłumaczył im coś w hindi a one poprowadziły nas za rękę prosto w wąskie uliczki otaczające targ. Po chwili spaceru wciągnęły nas do jednej z bram a tam przechwyciła nas jego kuzynka. Nie mówiła słowa po angielsku, ale wiedziała doskonale po co przyszłam. Zabrała nas wąskimi schodami na piętro swojego domu i posadziła na dywanie w dużym pokoju. W pokoju na łóżku leżała jej dość otyła mama i kilkoro dzieci. Wszyscy z uwagą obserwowali co się stanie. A ona zębami otworzyła tubkę z henną i, co kilka sekund wycierając nadmiar płynu w swoje włosy, zaczęła malować. Trwało to może ze dwie godziny, podczas których dzieciaki zaczęły się do mnie tulić, wspólnie obejrzeliśmy kawałek hinduskiego serialu oglądanego przez mamę, dostaliśmy do wypicia jakiś koktajl do tej pory nie wiem z czego. W końcu wstałam z podłogi z pięknymi malowidłami na rękach, pożegnaliśmy się a dzieciaki zabrały nas z powrotem na targ. Wcześniej, na początku pobytu, malowałam mandi, ale nigdy nie było przy tym tak niezwykłej, domowej atmosfery.

img_5027.jpg

Wszystkie te momenty, studnie, spacery, wizyty w domach i wiele innych serdeczności, które spotkały mnie ze strony mieszkańców, sprawią, że Jodhpur na zawsze będzie miał swoje miejsce na liście moich ulubionych miast. Poza tym, że jest obiektywnie wspaniałym miejscem, dla mnie ma szczególne znaczenie jako że z każdym dniem miałam wrażenie, że wchodzę głębiej i głębiej w świat bohaterów „The Fall” a to co wcześniej było dla mnie tylko pięknym obrazem powoli stało się moim własnym wspomnieniem, kadrem z filmu poznanym od podszewki.