Górskie mądrości

IMG_6948

Rok temu pojechałam z moją przyjaciółką do Nepalu. Spędziłyśmy miesiąc podróżując po tym niezwykłym kraju, pomagając w sierocińcu i chodząc po górach. Każdy z tych elementów wiele mnie nauczył, ale czuję, że góry były dla mnie największym zaskoczeniem i lekcją.

Nigdy nie mów nigdy
Już na wstępie ustaliłyśmy, że „absolutnie żadnych gór”. Agata na pewno by chciała, ale ja czułam, że nie mam kondycji, że nie umiem, że „przecież mam skoliozę, więc gdzie ja z tym plecakiem mam się pchać”. Wiedziałam, że Agatka jest bardzo wyrozumiała, że nie będzie mnie zmuszała, więc z ulgą, niczego nie podejrzewając, pojechałam.
W sierocińcu spotkałyśmy dziewczynę, która powoli zaczęłam nas nakłaniać do pójścia w góry, ona właśnie wróciła i była zachwycona. I tak od spokoju związanego z tym, że nie idziemy, przez rozpaczliwe próby przekonania Agatki, że „nie ma co iść w góry podczas sezonu deszczowego”, skończyłam na kupowaniu butów na lokalnym targu i wyprawie w całkowicie dla mnie nieznane rejony. Teraz, po powrocie, wiem, że należy ufać swojej intuicji, ale nie swojemu wewnętrznemu krytykowi.
I jeśli serce mówi idź, a głowa nie dasz rady – znaczy idź.

Doceń to co masz
Wyprawa była absolutnie wspaniała. Szłyśmy sobie we dwie, nagadałyśmy się za wszystkie czasy, zobaczyłyśmy przepiękne miejsca. Spotkałyśmy też wspaniałych ludzi, którzy gościli nas za darmo jeśli zjadłyśmy u nich posiłek. W pierwszym domku, do którego dotarłyśmy, spotkał nas klasyczny azjatycki standard, który nas, rzecz jasna, nie zachwycił. Okno bez szyby, zimna woda, pościel po kimś, wysokie ryzyko obecności pająków. No, ale trudno, śpimy, nie wybrzydzamy. Rano ruszyłyśmy dalej. I przez następne 9 nocy przed spaniem obiecywałīsmy sobie wzajemnie, że wracając śpimy w tamtym domku bo po drodze nic równie wspaniałego nas nie spotkało. I kiedy wracając faktycznie dotarłyśmy do naszej pierwszej stacji nie przeszkadzał nam już nawet karaluch na suficie czy inne atrakcje.

Ciesz się tym co spotykasz
Po drodze co kilka, kilkanaście kilometrów natykałyśmy się na wodospady. Były absolutnie przepiękne z daleka. Z bliska przestawało być tak miło bo trzeba było przejść po wąskiej drodze, pod spadającą wodą, która delikatnie ściągała w dół, do przepaści. Przy pierwszym wodospadzie zdjęłyśmy buty, skarpetki, przeszłyśmy tak żeby się nie ochlapać, potem suszyłyśmy stopy na słońcu żeby nie zamoczyć butów od środka. Drugiego dnia skakałyśmy ostrożnie po wystających kamieniach. Każdego kolejnego wchodziłyśmy prosto w wodę, całą stopą, bez cackania się. I mimo późniejszej lekkiej niewygody, miałyśmy z tego radość jak dzieciaki kąpiące się w kałużach.

Nie wszystko złoto co się świeci
Najgorsza nauczka spotkała nas już podczas schodzenia z gór. Wiedziałyśmy, że nie dojdziemy do kolejnej wioski za dnia, więc postanowiłyśmy zrobić sobie trochę krótszy trekking. Dotarłyśmy do ostatniej wsi na trasie tego dnia i zaczęłyśmy szukać noclegu. Obie dostrzegłyśmy duży murowany budynek, wydawał się solidny i względnie czysty. Mijałyśmy inne domki, ale tamten wydawał się być najlepszy. Weszłyśmy, Pan pokazał nam pokój. Miny trochę nam zrzedły, ale powtarzałyśmy sobie, że niedługo dotrzemy do naszego pierwszego domku i będzie cudownie. Wzięłyśmy książki, zaczęłyśmy czytać. I wszytko byłoby wspaniale, gdyby nie to, że kiedy Agatka postanowiła się położyć pod kołdrę, okazało się, że na łóżku, oprócz niej, urzęduje masa robali, glizd i innych uroczych stworzonek. Niewiele myśląc, wzięłyśmy plecaki, podziękowałyśmy za pokój i pognałyśmy dalej modląc się żeby ktoś z tych biednych, niedocenionych przez nas, chatek po drodze mógł nas przenocować. I tak, tę noc spędziłyśmy w najzimniejszym miejscy w Nepalu – bez prysznica, głodne, wśród suszącego się, absolutnie wszędzie na ziemi, czosnku – najszczęśliwsze na świecie.

Przyjaciel to skarb
Jadąc do Nepalu wiedziałam, że Agatka to wspaniała osoba i że będzie mi z nią dobrze w podróży. Góry jednak były dla każdej z nas wyzwaniem, nie wiedziałyśmy czego się spodziewać po sobie na wzajem. Były dni kiedy do siebie nie mówiłyśmy, dni w których narzekałam jak stereotypowy polak, dni w których się nie myłyśmy, dni w których umierałyśmy ze śmiechu a czasem ze strachu. I to właśnie podczas tych wszystkich dni, tych trudnych momentów, ale też tych wspaniałych chwil, czułam, że mam obok siebie prawdziwego przyjaciela, kogoś kto mnie wspiera, kto mnie nie zostawi, kto idzie wolniej bo ja tego potrzebuje, kto podzieli się ciastkami gdy ja już wszystkie zjem.  W codziennym życiu trudno to zauważyć, nie ma takich ekstremalnych sytuacji, ale wspaniale mieć obok siebie kogoś takiego.

Nie odpuszczaj pod koniec
Kiedy po tych 10 dniach trekkingu, zmęczone, śmierdzące, z odciskami dotarłyśmy do bazy autobusowej, kiedy już znalazłyśmy właściwy autobus i wybłagałyśmy żeby zabrał nas do domu dziś a nie jutro, kiedy już usiadłam w małym busiku z paczką ciastek poczułam, że to już, że teraz mogę zasnąć, zregenerować się, że za kilka godzin podróży czeka mnie ciepły prysznic. Było wspaniale, ale zmęczenie dawało się już we znaki. I kiedy już odetchnęłam z ulgą, oparłam się wygodnie a kierowca włączył silnik zza siedzenia przede mną wyszedł piękny, okazały, wielkości mojego kciuka, karaluch. I tak kolejne 3 godziny podróży spędziłam goniąc wzrokiem mojego towarzysza podróży i jego rodzinkę. Bo tak, była też rodzinka.

Jeśli ktoś twierdzi, że życie zaczyna się na granicy strefy komfortu, to ja mogę tylko przytaknąć. Bałam się koszmarnie, czułam, że nie dam rady, że nie jestem do tego stworzona. Teraz, siedząc z herbatką w domu, wiem, że było to jedno z moich największych osobistych osiągnięć, chyba zwłaszcza dlatego, że wygrałam ze swoją głową i strachem przed nieznanym.

IMG_6885


Jedna myśl w temacie “Górskie mądrości

Możliwość komentowania jest wyłączona.