Za każdym razem kiedy przyjeżdżam do Azji, czuję to samo. Spokój. Spokój rozumiany na wiele sposobów, bo ciężko mówić o spokoju w prawie 10 000 000 Bangkoku czy ogromnej Delhi.
Spokój Wietnamski
Tu spokój rozumiem jako najbardziej zbliżony do klasycznej definicji. Na wszystko jest czas. Wszędzie zdążymy, wszędzie dotrzemy, może lekko spóźnieni, ale na pewno dotrzemy. Często widziałam na ulicy ludzi, którzy po prostu siedzą. Siedzą nad brzegiem rzeki, siedzą na przystanku. Nie grzebią w telefonie, nie rozmawiają – siedzą. Nie stresuje ich fakt zbaczania z drogi do celu po to żeby załatwić drobną sprawę dla sąsiada, mimo, że są kierowcami autobusu. I w pewnym momencie ten spokój staje się zaraźliwy. Bo nie sposób spieszyć się i poganiać kogoś kto tak bardzo nie chce nigdzie pędzić, kto wybrał życie w spokojnym rytmie, bez nerwów, bez napięć. I kiedy już się człowiek przyzwyczai to nagle zaczyna zazdrościć. I widzieć, że faktycznie, ten spokój pomaga. Pomaga zaakceptować korki, niemądrych kierowców, spóźniony autobus i wiele innych zjawisk, które w Europie byłby na pewno jadowicie skomentowane przez pędzących ludzi.
Spokój Chiński
Pierwsza kolacja w Chinach, którą miałam przyjemność zjeść, miała miejsce w zapadłej dziurze u starszego Pana, który najpierw wytarł stół starą szmatą a potem klęcząc nad miską przed swoją restauracją mył się. Tą samą szmatą. Chiny to miejsce gdzie umówiłam się z moją mamą, że jeśli któraś z nas zauważy karalucha w „restauracji” to nic nie mówi dopóki nie ma bezpośredniego zagorzenia. Chiński spokój to dla mnie spokój na temat formy. Nie przykładanie wagi do tego co na zewnątrz, tego, że coś odpada albo jest brudne. Oczywiście, nie chciałabym zyskać chińskiego spokoju w stopniu jaki charakteryzuje chińczyków, ale zdecydowanie kilka kropel ich nieprzejmowania się tym co na zewnątrz byłoby zbawienne. Może wtedy łatwej byłoby zaakceptować pewne niedociągnięcia i nie próbować być zawsze najlepszym na świecie.
Spokój Tajski
Spokój w Tajlandii przejawia się dla mnie czasem na pomoc innym. Zawsze. Podczas pobytu w Tajlandii niemal codziennie ktoś pomagał nam w drobnych czynnościach, z uśmiechem i serdecznością. Nie wiemy jak dojechać do świątyni – Pani zapytana na skrzyżowaniu wskaże nam drogę jadąc z nami niemalże do celu. Nie możemy wydrukować karty pokładowej – Pani w hostelu nie tylko spróbuje ją wydrukować, ale po kilku nieudanych próbach i naszym poddaniu się będzie czekała z wydrukowanymi kartami pokładowymi w rękach kiedy wrócimy z obiadu. Siedzimy w restauracji opędzając się od komarów – Pani poda nam repelent. Jedziemy lokalnym autobusem – trzy przystanki przed naszym wyjściem zawsze znajdzie się ktoś, kto przypomni, że to już zaraz, żebyśmy się nie zagapili. Nic wielkiego, żadna czaso- czy pracochłonna pomoc. Ale zawsze jest na nią czas. Z uśmiechem.
Spokój Indyjski
Kiedy przypomnę sobie te wszystkie dźwięki, kolory, zapachy (nie zawsze przyjemne) a przede wszystkim tę masę ludzi, to nie wiem jak mogłam również tam dostrzec spokój. Ale dostrzegłam. Spokój o to, że w końcu wszystko się ułoży. Nie wspominam już nawet o dzieciakach, które uczyłam i które codziennie przychodziły do szkoły z uśmiechem na ustach, mimo warunków w których mieszkały. Mówiąc o tym spokoju myślę, o wszystkich osobach, które widziałam po drodze. Tych sprzedających jedzenie zarabiając na tym grosze, tych sprzątających swoje prowizoryczne domki, mimo obiektywnego bezsensu. Najlepszym obrazkiem to opisującym jest widok, który zobaczyłam po wielkiej ulewie, oberwaniu chmury, kiedy my, wolontariusze z zachodu, siedzieliśmy w domu i patrzyliśmy przez okno dziwiąc się i zastanawiając czy ta woda zdoła opaść do jutra tak żebyśmy dali radę dojść do szkoły. I nagle zobaczyłam hinduską mamę w pięknym kolorowym sari, która na plecach trzyma małego chłopca i podtrzymując sari w ręce przemierza wodę prawie po pas, bez cienia zastanowienia. Z uśmiechem i spokojem
I ilekroć wracam do naszego pędzącego świata, do naszych zadań i obowiązków, do naszych spotkań umówionych na czas, naszych targetów, myślę sobie o tych wszystkich ludziach których dotąd spotkałam i staram się wprowadzić do swojego życia chociaż odrobinę tego ich podejścia, które rodziło we mnie ten cudowny spokój i przekonanie, że wszystko się jakoś ułoży.
Bo jak mówi mój ukochany cytat: „Na końcu wszystko będzie dobrze. Jeśli nie jest dobrze, to znaczy, że to jeszcze nie koniec.”
Musisz się zalogować aby dodać komentarz.