Kiedy byłam małą dziewczynką, w szkole podstawowej, przez pewien czas angielskiego uczył mnie Amerykanin – Dale. Dale kochał pierogi, trochę mówił po polsku i był absolutnie niezwykłym człowiekiem. Mówił w wielu językach, miał znajomych rozrzuconych po całym świecie a przede wszystkim był niezwykle ciepłą osobą. Po kilku latach wyjechał z Polski. Po jego wyjeździe, przez jakiś czas, utrzymywaliśmy kontakt, ale z czasem był coraz bardziej sporadyczny, aż wreszcie w ogóle przestaliśmy się do siebie odzywać. Potem, kiedy raz napisałam do niego na starego maila, dostałam automatyczną odpowiedź, że ten mail już nie istnieje.
Mijały lata a Dale’a w moim życiu nie było. Pewnego dnia, nie wiem dlaczego, poczułam, że to w sumie bardzo smutne, że był mi bardzo bliskim człowiekiem (trzeba wiedzieć, że w pewnym momencie przestał być już tylko nauczycielem a stał się w pewien sposób członkiem rodziny – psy przyjmowały go jak swojego, babcia piekła dla niego ciasta jak dla własnego wnuka, rodzice zapraszali go na herbatki) a teraz już go nie ma. I nie ma go tak długo, że już stał się częścią przeszłości. I wtedy postanowiłam go odnaleźć.
Napisałam na stary adres mailowy, w nadziei, że tym razem odpowie. Nic. Skype. Nic. Zaczęłam szukać namiarów do niego na stronach Uniwersytetu gdzie robił doktorat. Nic. Zapadł się pod ziemię. Już prawie się poddałam. Ale coś w środku mówiło mi, że mam go znaleźć. Sprawdziłam jeszcze kilka stron pracodawców lub szkół z którymi go kojarzyłam – nic. I wtedy zaczęłam pisać maile, o tej samej treści na gmailowe adresy dale.nazwisko; dale-nazwisko, dale_nazwisko. Kiedy już zużyłam wszystkie znaki interpunkcyjne między jego imieniem i nazwiskiem stwierdziłam, że już więcej nie umiem zrobić i że poczekam co się stanie. Treść maila brzmiała mniej więcej tak, że szukam przyjaciela i nauczyciela z dzieciństwa, nauczyciela, który czytał mi Harrego Pottera po angielsku parodiując akcenty z każdego stanu, nauczyciela z którym oglądałam Łowcę Androidów, mimo, że nie lubię filmów SF i jeśli to on to będzie wiedział, że to o nim mowa. A jeśli nie to przepraszam, że przeszkadzam, ale bardzo mi zależy na odnalezieniu go.
Po dwóch dniach dostałam odpowiedź. Że jest w szoku, że pamięta te lekcje, pamięta babcię, psy i mojego tatę, który nie mówi po angielsku wcale, ale zawsze dzielnie po lekcji odwoził go na metro i jakoś się zaprzyjaźnili. Dalej pisał, że tęskni za Polską i za nami i że jest pod wielkim wrażeniem, że go znalazłam bo to jest wręcz niemożliwe – pracował w policji i w internecie nie mogło go być. No i nie było 🙂 Napisał, że teraz jest w Chinach, pracuje jako nauczyciel i zaprosił mnie do Chengdu, do siebie.
Oczywiście nie trudno sobie wyobrazić, że po kilku dniach miałam już kupione bilety. Moi rodzice z resztą też 😉 Do Chin pewnie nie raz będę wracała w swoich opowieściach bo to niezwykły kraj, zobaczony, dzięki Dale’owi oczami bardziej lokalnymi niż turystycznymi. Ale ta historia, to poszukiwanie głęboko we mnie utkwiło i wraca do mnie kiedy myślę, że nie dam rady, że czegoś się nie da. Kiedy chce się poddać albo zrezygnować. Kiedy myślę „No trudno, to się nie uda, odpuść.” przypomina mi się często ta moja „misja”, moje absurdalne maile wysłane chyba do wszystkich ludzi na ziemi o tym samym imieniu i nazwisku i moja przeogromna radość kiedy wreszcie się udało. Dlatego Chiny zawsze będą dla mnie symbolem mojej wytrwałości i nagrodą za niepoddawanie się.
Musisz się zalogować aby dodać komentarz.