Jest kilka takich fotografii, w których zaklęte są moje podróże. Tak jakby zdjęcie było magicznym przejściem do tamtego świata, tamtych emocji i historii. Podróżując często doświadczam uczucia, że życie jest piękne, że mam po co żyć, że tyle jest na tym świecie do zrobienia, tyle do okrycia. Zdjęcia, które robię są często uwiecznieniem pewnych miejsc, jest jednak kilka z nich, które od samego powstania zajęły kawałek mojego serca i zawsze będą mi przypominały skąd są i jaka historia się z nimi łączy.
To zdjęcie to moja pierwsza podróż poza Europę, z rodzicami, do Kenii. Pamiętam tę wyprawę bardzo wyraźnie. Ta pierwsza. Pamiętam szczepienia, których było tak dużo, że dostawałam je nie tylko w ramiona, ale też w nogi, pamiętam pakowanie się i ciągłe sprawdzanie czy na pewno mam ważny paszport. Pamiętam moją wtedy kilkuletnią siostrę chowającą swojego psa przytulankę na dno plecaka podczas kontroli bagażu, bo „nie miał paszportu i bała się, że będzie musiał zostać w Polsce”.
Pamiętam też zapach Afryki, to wrażenie o którym pisze Kapuściński w Hebanie:
„Już na schodkach samolotu spotyka nas inna nowość: zapach tropiku. Nowość? (…) Szybko odczujemy jego ciężar, jego lepką materialność. Ten zapach zaraz uświadomi nam, że jesteśmy w tym punkcie ziemi, w którym wybujała i niestrudzona biologia nieustannie pracuje, rodzi, krzewi się i kwitnie, a jednocześnie choruje, rozkłada się, próchnieje i gnije.
Jest to zapach rozgrzanego ciała i suszących się ryb, psującego się mięsa i pieczonej kasawy, świeżych kwiatów i kisnących wodorostów, słowem wszystkiego co przyjemne i drażniące, co przyciąga i odpycha, wabi lub budzi odrazę. Zapach ten będzie dobiegał do nas z pobliskich gajów palmowych, wydobywał się z rozpalonej ziemi, unosił nad stęchłymi rynsztokami miasta. Nie opuści nas, jest częścią tropiku„
Pamiętam dzikie zwierzęta, nurkowanie, Nairobi i Mombasę. Ale to co pamiętam najbardziej to wizytę w wiosce Masajskiej. To właśnie tu zawsze przenosi mnie to zdjęcie.
Zupełnie nie wiedziałam czego się spodziewać. Po długiej drodze jeepami dotarliśmy do wioski. Domy z błota i krowich kup, malusieńkie jak piwnice w polskich blokach. Piękni, wysocy ludzie w niesamowicie czerwonych strojach. Bransoletki, naszyjniki we wszystkich kolorach tęczy, intensywnych na tle wysuszonej sawanny. I dzieci. Masa dzieci. Maluszków, które wstydziły się wyjść z domów, ale też starszych, bardziej odważnych, ciekawych nas – przyjezdnych. Z minuty na minutę dookoła mnie zbierało się coraz więcej dzieci. Nie wiedziałam, i do tej pory nie wiem, czemu. Sama byłam wtedy niewiele starsza od nich, nie miałam na sobie ani przy sobie niczego ciekawego. A one wychodziły z domków i po prostu się do mnie podczepiały. Szły ze mną, patrzyły. A ja patrzyłam na nie, na te chude buźki, brudne nóżki, upaćkane koszulki, na te zabawki – samochodziki z butelek czy buty z kawałków opon. I na ich roześmiane, przy całej tej biedzie, buźki.
W pewnym momencie usiadłam i zaczęłam płakać. Bardzo mnie to wszystko wzruszyło, myślałam o ilości kredek, flamastrów, książek jakie mam w domu i o tym, że chciałabym im to oddać. Pytanie tylko czy oni by chcieli… Czy im to jest potrzebne do szczęścia. Siedziałam pod Masajską chatką, płacząc, otoczona przez te dzieciaki, które w pewnym momencie zaczęły wyjmować mi z ręki zasmarkaną chusteczkę. I drzeć ją na małe kawałki żeby dla wszystkich starczyło. Wyjęłam z kieszeni całą paczkę i dałam im ją – jedyne co mogłam im wtedy dać. I tak siedzieliśmy. One wpatrzone we mnie, pewnie nie do końca rozumiejące czemu płaczę, a ja wpatrzona w nie, pełna zachwytu.
W pewnym momencie przyszedł do nas ojciec któregoś z dzieci i przejęty zaczął mnie pytać czy ktoś mi coś zrobił. On też nie bardzo mógł pojąć czemu płaczę, przecież powinnam robić zdjęcia, kupować pamiątki… A ja po raz pierwszy dotknęłam tak fizycznie innego świata. Nie przez oko aparatu, nie przez czytaną książkę, tylko własnoręcznie. Mimo, że nie rozmawiałam z dziećmi, czułam, że jest nam ze sobą dobrze, że jakoś dziwnie się rozumiemy.
W końcu pożegnałam się z maluchami, każdy przybił mi piątkę i wróciliśmy do swoich światów. Ale ich świat został we mnie i to chyba właśnie on wykiełkował jako marzenie o podróżach, poznawaniu dalekich miejsc i jako chęć pomocy tym najmniejszym.
Musisz się zalogować aby dodać komentarz.